Legat emocjonalny, czyli co warto przyjąć z tradycji rodzinnych?


     Bywa, że podczas terapii indywidualnej przychodzi taki moment, że ani uporanie się z przeszłością, ani zwiększenie samoświadomości nie daje oczekiwanej wolności od lęków, obaw. Nie powoduje, że człowiek staje się otwarty na nowe doświadczenia, że zwycięsko wychodzi z kryzysów, że stany depresyjne przestają go przygniatać smutkiem i beznadzieją. Gdy pojawiają się pytania: „Jak to się dzieje, że ludzie wykształceni, inteligentni, przedsiębiorczy są skazani na nieustanne porażki? Jak to możliwe, że osoby pracujące na świetnych posadach, zabezpieczone materialnie nie umieją się cieszyć tym, co mają, a wręcz przeciwnie – żyją pod ciągłą presją utraty całego majątku?”, czasem warto też sięgnąć do korzeni – do historii rodzinnych. Emocjonalnie kształtuje nas nie tylko atmosfera domu rodzinnego, gdzie dorastamy, ale także wzorce zachowań, emocje, nastawienia, przeżycia poprzednich pokoleń, opowiadane historie – czasem prawdziwe, a czasem nieco zniekształcone. Chociaż mogą mijać się z prawdą i z faktami, przyjmowane są przez system rodzinny jako pewnik; kształtują nową, czasem lepszą rodzinną rzeczywistość. „W naszej rodzinie wszyscy są bardzo wykształceni”, „ w naszej rodzinie nigdy się nie kłócimy”, „takie są czasy i dlatego tak nam się powodzi”. Okazuje się, że w rodzinach każdy na swój sposób nieświadomie powiela, niejako w imię lojalności, historie poprzednich pokoleń. Nieposłuszeństwo tym mitom uruchamia lęki, poczucie winy; z drugiej strony ich realizowanie bywa nieraz w konflikcie z własnymi potrzebami, z możliwością spełniania się w życiu, posiadania własnych planów, celów.

 

     Mówiąc „moja rodzina” myślimy zazwyczaj o żonie, mężu, dzieciach. Ale też o matce, ojcu, rodzeństwie. W końcu – o babci, dziadku, wujku, cioci, stryjku. O tych wszystkich, z którymi łączą nas więzy krwi, ale też więzy przygarnięcia przez kogoś, adoptowania. To więź wielu pokoleń wstecz - opowiadanych historii, przeżyć, kolei losów. To klimaty, wśród których wzrastamy, klimaty opowieści z jesiennych czy zimowych wieczorów, opowieści snute na uroczystościach rodzinnych, przy okazji świąt. Jeśli mamy możliwość refleksji czy dostęp do wiedzy o życiu rodziców, dziadków, pradziadków, może się okazać, że tak właściwie żyje się „u nas” od pokoleń. Jeśli reguły te pojawiły się w domu dziadków, to z dużym prawdopodobieństwem powieli je w swoim domu nasza matka, ojciec, a z czasem my sami. Jeśli na przykład życie babki było ciągłym zmaganiem się z beztroską dziadka, który wychodząc do sklepu po chleb wracał nietrzeźwy, to niewiele potrzeba, by jej córka wniosła w małżeństwo brak zaufania do małżonka, poczucie, że wszystko jest na jej barkach, by nie dopuszczała go do brania odpowiedzialności za życie rodzinne. Wnuczka, szukając partnera, będzie wyczulona na to, ile jej chłopak pije na imprezach, czy troszczy się o nią. A tak na wszelki wypadek będzie go pilnować i na wszelki wypadek sama zacznie brać odpowiedzialność za, na przykład,. wynajem pierwszego wspólnego z nim mieszkania.

 

     Anna, trzydziestokilkuletnia kobieta, zadbana, atrakcyjna, mająca prestiżową posadę, nigdy nie była w stałym związku. Ma za sobą kilka terapii, które podejmowała z powodu smutku, samotności i, jak określiła, „z powodu nieumiejętności wejścia w stały związek”. Wychowywała się w pełnej kochającej rodzinie. Podczas terapii zajmowała się swoim lękiem przed bliskością, przed otwartością na innych, umiejętnością rezygnowania z kontroli, pewnością siebie. Wydawało się, że przepracowanie tych tematów i zmiana, którą w sobie w związku z tym zaobserwowała, spowodują, że odnajdzie swoją „drugą połowę”. Co jakiś czas przeżywała stany zauroczenia, zakochania w relacjach z mężczyznami, jednak żadne z jej uczuć nie było odwzajemnione. Wybierała mężczyzn, z którymi, jak to potem oceniła, i tak nie stworzyłaby związku ani nie założyła rodziny. Byli to mężczyźni przeważnie dużo młodsi od niej, z którymi prowadziła interesujące rozmowy, miała z nimi wspólne pasje, wspierała ich. Czuła się silna, samodzielna. Tak jak jej matka, jej babka, jej prababka. Kobiety te żyły w związkach z mężczyznami w jakiś sposób słabymi, nieporadnymi życiowo. To one brały odpowiedzialność za swoich mężów, dzieci, sytuację finansową rodziny. Pradziadek zdefraudował pieniądze fabryki, której był współwłaścicielem; dziadek, mimo że był świetnym stolarzem, nigdy nie założył własnego warsztatu, a ojciec Anny, wieloletni pracownik uczelni, nigdy nie zdołał zrobić nawet doktoratu.

 

     Tomasz, sympatyczny młody człowiek, nieco smutny i przygaszony. Jego pasją życiową jest muzyka – nauczył się grać na gitarze, aktualnie pracuje jako sprzedawca w sklepie muzycznym, w przyszłości chciałby mieć swój własny sklep. Dwukrotnie podejmował studia, za każdym razem rezygnował po pierwszym roku. Ma poczucie porażki. Pochodzi z rodziny, gdzie wykształcenie jest prawie miarą wartości człowieka i „wybicia się społecznego”. To od rodziców słyszał historię o pradziadku, który jako jedyny na wsi umiał czytać i pisać, był we wsi szanowany i poważany, był kimś. Słyszał historię dziadka, który zdecydował się wyruszyć do miasta „po nauki”. Został inżynierem. Ojciec Tomasza również skończył studia. Na niedzielnych obiadach rozmowy toczą się głównie o tym, kto na jakiej był konferencji naukowej, jaki napisał artykuł. Tomasz z jednej strony jest zadowolony z tego co robi, z drugiej strony czuje się gorszy od swoich rodziców. Lubi to, co robi, a jednak nie chciałby rozczarować rodziców. Wie, że jest inteligentny, nauka nigdy nie sprawiała mu trudności, jednak nie ma w sobie zgody na to, by miarą jego wartości było tylko wykształcenie, które zdobędzie w życiu.

 

     Rodzice z wyższym wykształceniem zazwyczaj spodziewają się, że ich dziecko też ukończy studia. Jeśli jasno formułują takie oczekiwania, mówią o nich, naciskają, dziecku łatwiej podjąć z nimi dyskusję – łatwiej niż z oczekiwaniami, które nigdy nie zostały głośno wypowiedziane, lecz funkcjonują na poziomie nieświadomym. Tak jak w przypadku Tomasza: wzrastał w cieniu historii o znaczeniu i determinacji zdobywania wyższego wykształcenia, a sam przeżywał dylemat którą drogą pójść we własnym życiu. Bywa jednak, że są historie, których nie znamy, a które w sposób nieświadomy wpływają na nasze życie, a ponieważ są nieuświadamiane, nie wiemy czasem, jakiej sprawy dotyczą.

 

     Ewa, dorosła kobieta, generalnie zadowolona z życia. Ma własną rodzinę, męża, dwoje dzieci, pracę, która przynosi jej satysfakcję. Nie może uporać się z lękiem o swoje dzieci. Trudno jej było rozstawać się z nimi, gdy były małe, gdy zaczęły chodzić do przedszkola, gdy rozpoczęły naukę w szkole. Teraz są już nastolatkami i coraz częściej wolą towarzystwo swoich rówieśników niż przebywanie w domu z rodzicami. Z jednej strony Ewa rozumie, że przychodzi taki czas, że dzieci odchodzą z domu, z drugiej strony obawa o dzieci jest tak silna, że coraz częściej ciepło, bliskość, która była między nią a dziećmi, zamienia się w dystans, konflikty. Sama miała chroniącą i nadopiekuńczą matkę i nie chciałaby powielać tego schematu wobec swoich dzieci, to jednak jest silniejsze od jej postanowień. Marzy o tym, by poczuć odprężenie, spokój, zadowolenie z życia. Czuje się zmęczona ciągłym czuwaniem, czy nikomu nic się nie stanie. Ewa jest jedynaczką i to wyjaśniało jej, dlaczego matka praktycznie nie odstępowała jej na krok. Jak cień towarzyszyła jej w drodze do szkoły, przyjeżdżała, żeby odbierać ją po wykładach, była obecna w jej małżeństwie. Ewa nie zna uczucia sprzeciwu matce. Matka wnosiła w życie Ewy swoje lęki, obawy. Ewa żyła tak, aby zawsze matka była z niej zadowolona, „aby matkę pocieszyć i ucieszyć”. Okazało się, że Ewa jest dzieckiem z drugiej ciąży matki. Pierwsze dziecko matka poroniła, a kolejne po Ewie straciła również na skutek poronienia. Pojawienie się na świecie Ewy utuliło ból matki po stracie pierwszej ciąży, a po stracie kolejnej skupiło całą uwagę matki na jedynym dziecku, które przeżyło.

 

     Lęk, smutek, apatia, potrafi jak mgła snuć się po kolejnych pokoleniach, odbierając radość życia. Stany takie niejednokrotnie uruchamia nieprzebyta, nieprzeżyta żałoba. Jak to się dzieje, że nie każda śmierć bliskiej osoby wywołuje smutek, płacz, żal, żałobę? Żona, która straciła męża na froncie, pozostała z małymi dziećmi. Nie może pozwolić sobie na rozpacz, ból. Ma być silna dla swoich dzieci. Są też śmierci, po których nie wiadomo, jak przeżywać żałobę - jak rozpaczać po matce, ojcu, który był nieobecny w życiu albo mocno skrzywdził. Przecież jego odejście wydaje się „zrządzeniem losu”. Ból kobiety, która straciła dziecko, ból dziecka, które straciło matkę jest czasem tak silny, że rodzina skutecznie pomaga nie pamiętać i jak najszybciej się pozbierać, ale przede wszystkim – zapomnieć. Zapomnieć to, co się czuje i przeżywa. Nie domknięcie przeszłości powoduje, że trudno jest rozpocząć życie na nowo. To naturalne, że po śmierci kogoś bliskiego pojawia się rozpacz, apatia, samotność, złość. Te emocje są gwałtowne i burzliwe, a ich przeżywanie bardzo silne. Tłumienie ich, zamykanie ich w sobie, nie spowoduje ich zniknięcia. Nie wyrażone, nadal w nas będą, jak cień snując się po życiu, odbierając radość, spokój i siłę potrzebną do codziennego życia.

 

     Z domu rodzinnego wynosimy nie tylko zasady współżycia społecznego, dobre wychowanie, dobre maniery. Ważna jest swoista „mikrokultura” rodzinna, wzorce spędzania czasu, świętowania, kłócenia się, godzenia. Przykład rodziców, przenoszenie zwyczajów z domu rodzinnego do zakładanej przez siebie rodziny - to sprawy na tyle jasne i czytelne, że można godzić się na nie, bądź nie, dokonywać świadomych wyborów. Są jednak takie wzorce rodzinne, których nie jesteśmy świadomi, a które w sposób nieświadomy towarzyszą nam w życiu. Warto wiedzieć, że to co otrzymujemy od rodziny i co tworzy nasze zaplecze emocjonalne, to nie tylko lęki i obawy, ale także zasoby, dzięki którym jesteśmy przebojowi, silni. To od nas samych zależy, co z przeszłości rodzinnej zechcemy wnieść w swoje dorosłe życie, a od czego spróbujemy się uwolnić, by zacząć żyć własnym życiem.